Wróciłem wcześniej z pracy, z kluczami w ręku, i zamarłem. Najpierw uderzył mnie zapach świeżej farby. Biały, jasny, dyskretny. Moja główna sypialnia. Moja oaza spokoju. Żona mojego brata uśmiechnęła się, przesuwając pędzlem po ścianie. Remontujemy to miejsce przed wprowadzeniem się, zaćwierkała. Mój brat skinął głową, zawstydzony, ale potulny.
A moi rodzice się śmiali. Tym samym zimnym śmiechem, który prześladował mnie przez całe życie. Nic nie mówiłam. Po prostu pozwalałam oczom błądzić po ścianach, meblach, chaosie. Myśleli, że niczego nie zauważę. Wierzyli, że wyjdę z domu, będę płakać, błagać, prosić. Wierzyli, że jestem bezsilna. Mylili się. Nie zawsze byłam tak wyrachowana.