Ja i moja siostra jechaliśmy do domu rodziców, gdy mieliśmy poważny wypadek samochodowy i służby ratunkowe wezwały rodziców na miejsce zdarzenia.
Gdy tylko przyjechali, przebiegli obok mnie i najpierw sprawdzili stan mojej siostry, po czym zaczęli na mnie krzyczeć: „Co ty robisz? Nie widzisz, że ona nosi dziecko?”. A ja czołgałam się w stronę drzwi samochodu, załamana i błagająca.
Zamiast tego delikatnie podnieśli moją siostrę i przeszli nade mną, leżącą na ziemi, mówiąc: „Zasłużyłaś na to. Spadaj”.
Tata kopnął mnie w ramię, kiedy mnie mijał. Kiedy policja przyjechała na miejsce zdarzenia, zaczęli mnie obwiniać, mówiąc: „To ona spowodowała wypadek. O mało nie zabiła naszej ukochanej córki”.
Kiedy to usłyszałam, załamałam się. Mama krzyknęła na mnie: „Nie jesteś naszą córką. Nie chcemy cię więcej widzieć”. Moja siostra uśmiechnęła się złośliwie, gdy wnoszono ją do karetki.
Ale to nie był koniec.
To, co zrobiłem później, sprawiło, że wszyscy żebrali pod moimi drzwiami.
W tamto wtorkowe popołudnie autostrada ciągnęła się przed nami, jesienne liście walały się po asfalcie niczym miedziane monety. Moja siostra Melissa siedziała na miejscu pasażera, jedną ręką opierając się na brzuchu w siódmym miesiącu ciąży, a drugą przeglądając telefon.
Jechaliśmy do rodziców na uroczystą kolację. Mama i tata chcieli zorganizować Melissie kolejny baby shower, tym razem dla ich przyjaciół z kościoła, którzy nie byli na pierwszych trzech.
„Wiesz, mogłabyś wykazać się odrobiną więcej entuzjazmu” – powiedziała Melissa, nie odrywając wzroku od ekranu. „Mama ma tyle kłopotów”.
Nie spuszczałem wzroku z drogi, a palce zaciskałem na kierownicy.
„Jestem tutaj, prawda?”
Westchnęła w ten szczególny sposób, który doprowadziła do perfekcji w dzieciństwie, sposób sugerujący, że samo moje istnienie jest wyczerpujące.
Ruch przed nami zaczął zwalniać. Zwolniłem pedał gazu i spojrzałem w lusterka.
Tesla jadąca za nami jechała zbyt szybko.
Poczułem ucisk w żołądku.
„Melissa, przygotuj się.”
Uderzenie rzuciło nas gwałtownie do przodu. Metal zgrzytnął o metal. Poduszki powietrzne eksplodowały z ogromną siłą, a ja poczułem, jak coś pęka mi w klatce piersiowej.
Nasz samochód wpadł w poślizg, uderzył w barierkę, a następnie zatrzymał się, zwrócony w złym kierunku.
Ból promieniował po całym ciele. Lewa noga była uwięziona pod zgniecioną deską rozdzielczą, zgięta pod kątem, który zamazywał mi wzrok. Ciepła krew spływała mi po twarzy gdzieś ponad linią włosów.
„Melissa” – mój głos zabrzmiał ochryple.
Siedziała oparta o drzwi, przytomna, ale oszołomiona.
„Czy wszystko w porządku?”
Jęknęła i dotknęła czoła, na którym już zaczął tworzyć się siniak.
„Myślę, że tak. Dziecko…”
„Nie ruszaj się” – zdołałem powiedzieć. „Pomoc nadchodzi”.
Już w oddali słyszałem syreny. Ktoś musiał natychmiast zadzwonić pod numer alarmowy. Mój telefon gdzieś poleciał podczas uderzenia, zagubiony w gruzach. Każdy oddech sprawiał, że czułem ostre ukłucia w żebrach. Próbowałem poruszyć uwięzioną nogą i omal nie zemdlałem z bólu.
Następne 20 minut zlewało się w jedno. Strażacy przyjechali pierwsi, oceniając sytuację na miejscu zdarzenia. Ratownicy medyczni podeszli do samochodu z obu stron. Słyszałem, jak jeden z nich wzywał przez radio dodatkowe karetki.
Najpierw otworzyli drzwi Melissy. Strona pasażera ucierpiała mniej. Płakała, rozmawiała o dziecku, a oni ją uspokajali, sprawdzali jej parametry życiowe, delikatnie i profesjonalnie.
Moje drzwi ani drgnęły. Cała strona kierowcy była złożona w harmonijkę. Potrzebowali szczęk życia. Słyszałem, jak ustawiają sprzęt, ale wszystko wydawało się odległe, jakbym był pod wodą.
Zbliżały się kolejne syreny. Przez rozbitą szybę zobaczyłem mercedesa rodziców podjeżdżającego za radiowozami. Thomas i Carol wysiedli z samochodu, a ja poczułem falę ulgi, pomimo bólu, który przeszywał moje ciało.
Mój ojciec wyglądał na spanikowanego. Matka przyciskała dłoń do ust. Biegli w kierunku miejsca wypadku i przez chwilę myślałem, że może tym razem będzie inaczej.
Może tym razem też mnie zobaczą.
Przebiegli tuż obok mojego samochodu, nawet nie patrząc do środka.