Wywiad dobiegł końca, a ja znów siedziałam w ciszy, pozwalając, by wszystko do mnie dotarło. Tego popołudnia pojechałam na cmentarz. Dawno mnie tu nie było. Słońce prześwitywało przez drzewa, gdy stałam przed grobem babci. Strzepnęłam kilka opadłych liści z nagrobka i umieściłam w wazonie obok świeże tulipany, jej ulubione. „Cześć, babciu” – powiedziałam cicho. „Miałaś rację we wszystkim”. Wyciągnęłam z torebki oryginalną ulotkę Clarity Living – tę, którą wydrukowałam dziesięć lat temu w całodobowej kawiarni, drżąc z wątpliwości i nadziei w równym stopniu. Delikatnie położyłam ją na nagrobku i wyszeptałam: „Udało się”.
Tego wieczoru, w penthouse’ie, zorganizowałam małą kolację. Nie dla inwestorów, nie dla prasy, tylko dla przyjaciół. Ludzi, którzy we mnie wierzyli, kiedy nie miałam nic do zaoferowania poza motywacją: mojego pierwszego pracownika, mojej najlepszej przyjaciółki ze studiów, Evelyn Kaine, kobiety, która dała mi kurs Lean Startup i dostrzegła iskrę w sprzątaczce, którą inni pomijali. Śmiałyśmy się, piłyśmy wino, rozmawiałyśmy o przyszłości i po raz pierwszy czułam, że nie muszę niczego udowadniać.
Później, patrząc na lśniącą panoramę miasta, mój telefon znów zawibrował. Nowa wiadomość na czacie grupowym.