Publikacja nie zmieniła mojego życia z dnia na dzień. Nie czekała na mnie limuzyna przed mieszkaniem, nie było czerwonych dywanów, nie było listy bestsellerów z dnia na dzień. Ale książka się ukazała, z okładką przedstawiającą sylwetkę kobiety stojącej na skraju górskiego grzbietu o świcie i tytułem, który brzmiał jak coś, co mogłabym powiedzieć.
Brałem udział w kilku lokalnych wydarzeniach. W księgarni w Denver. W bibliotece w Fort Collins. Nagrałem podcast w ciasnym studiu w czyimś gościnnym pokoju.
W księgarni w Denver stałam na podium niedaleko tych samych ulic, po których kiedyś jeździłam w kółko, zastanawiając się, czy mam się z mężem skonfrontować w sprawie telefonu, o którego istnieniu nie powinnam wiedzieć. Sala była skromnie pełna – znajomi, nieznajomi, widzowie mojego kanału, kobiety ściskające moją książkę jak tarczę.
Podczas sesji pytań i odpowiedzi rękę podniósł mężczyzna po czterdziestce.
„Jestem tu, bo moja siostra dała mi twoją książkę” – powiedział. „Zerwała związek taki jak ten, który opisujesz, i przez długi czas nie rozumiałem, dlaczego „robiła taką aferę” z rzeczy, które z zewnątrz nie wyglądały aż tak źle. Twoje rozdziały… pomogły mi dostrzec narastające napięcia. Powolne narastanie. Chyba moje pytanie brzmi… jak ludzie tacy jak ja – bracia, przyjaciele – mogą być lepszym odbiciem dla osób, które kochamy? Jak dać im znać, że ich dostrzegamy, zanim sytuacja stanie się tak zła, jak w twoim przypadku?”
Wziąłem głęboki oddech.
„Uwierz im, gdy tylko powiedzą, że coś jest nie tak” – powiedziałem. „Nie czekaj na złamanie kości czy raport policyjny, żeby stwierdzić, że to poważna sprawa. Zapytaj ich, jak się czują po spędzeniu czasu z partnerem – a nie o to, jak partner zachowuje się publicznie. A jeśli zaczną się kurczyć, jeśli stopniowo stracą kontakt z oczami, nie mów im, że sobie to wyobrażają. Po prostu powiedz: »Też to widzę. Nie wyglądasz na siebie. Jestem tu, kiedy tylko będziesz gotowy do rozmowy«. Czasami to jedyna deska ratunku”.
Później, gdy podpisywałem książki, ludzie podchodzili jeden po drugim.
„Dla Jenny” – napisałem. „Dla Marii”. „Dla Aishy”. „Dla siebie, na pamiątkę”.
Byłem w połowie podpisywania, gdy zapadła cisza. Spojrzałem w górę, z długopisem w dłoni, i zobaczyłem Siennę stojącą tam z egzemplarzem książki w dłoniach.
„Hej” – powiedziała cicho.
„Hej” odpowiedziałem.
Położyła książkę na stole i ją otworzyła.
„Czy możesz to zrobić dla nas obu?” – zapytała. „Dla Lary i Sienny. Za to, że wybrałyśmy siebie”.
Ścisnęło mnie w gardle.
„Tak” – powiedziałem. „Tak, mogę”.
Pisałem te słowa powoli, moja ręka lekko się trzęsła.
Do Lary i Sienny –
Za to, że wybrałyście siebie, nawet gdy mówiono wam, że jesteście egoistkami.
Za to, że mimo wszystko poszłyście.
Przeczytała to, mocno zamrugała, a potem podeszła do mnie i przytuliła mnie – był to rodzaj uścisku, który nie był przeprosinami za historię, ale też nie udawał, że nic się nie wydarzyło.
Tej nocy, wracając do Boulder, światła miasta rozciągały się w ciemności niczym rozproszone żarzące się węgle, a ja uświadomiłam sobie, że moje życie po cichu stało się czymś, w co moje dawne ja nigdy by nie uwierzyło: historią, która nie kręci się wokół tego, co dany człowiek zrobił lub czego nie zrobił.
Miałam pracę, na której mi zależało. Społeczność, zarówno online, jak i na żywo, która widziała we mnie coś więcej niż żonę czy byłą żonę. Książkę z moim imieniem na grzbiecie. Przyjaciółkę w Sienie, która kiedyś była szwagierką w rodzinie, która chciała mnie wymazać.
Jeśli chodzi o miłość… pojawiła się bez fajerwerków, a z dobrocią.
Mężczyzna z poradni, który cytował słowa Mary Oliver, nazywał się Ethan, nie był Ethanem z jakiejś dramatycznej opowieści z sali konferencyjnej, był po prostu cichym, spokojnym pracownikiem socjalnym, który lubił piesze wędrówki i robił naprawdę dobry makaron.
Zaczęliśmy od wspólnych lunchów, potem od kawy po długim dniu, a pewnego wieczoru, gdy szliśmy na parking, zapytał, czy nie chciałbym kiedyś pójść na kolację „nie jako koledzy, ale jako dwie osoby, które lubią swoje towarzystwo”.
Moją pierwszą reakcją była panika. Randkowanie zawsze było dla mnie terenem, po którym poruszałam się, obserwując reakcje innych. Myśl o ponownym wejściu w to, po tym wszystkim, przypominała powrót na pole bitwy bez zbroi.
„Nie wiem, czy jestem gotowy” – przyznałem.
„W porządku” – powiedział. „Nie proszę, żebyś była gotowa na wszystko. Pytam tylko, czy chciałabyś zjeść coś w pobliżu mnie i zobaczyć, czy nadal będziesz się przy tym czuć sobą”.
Zaśmiałem się. To była tak prosta, rozbrajająca odpowiedź, że coś we mnie pękło.
Poszliśmy do małej włoskiej restauracji w bocznej uliczce w Boulder, do takiego rodzaju restauracji, w której stoliki stały zbyt blisko siebie, a wosk ze świecy kapał tak wiele razy, że tworzył nowe kształty.
W pewnym momencie przyłapałam się na tym, że chcę przeprosić, ponieważ zaczęłam mówić o mojej książce, moich filmach i grupie w ośrodku, i zdałam sobie sprawę, że mówiłam nieprzerwanie przez jakieś dziesięć minut.
„Przepraszam” – powiedziałem. „Nie jestem… przyzwyczajony do mówienia o sobie tak dużo”.
Nawinął makaron na widelec i pokręcił głową.