„Dobrze” – powiedziałem. „Potrzebujesz blunta”.
Zaśmiał się krótko i ze zdziwieniem. „Zawsze mówiłeś, że słyszę coś tylko wtedy, gdy jest powiedziane dwa razy”.
„No cóż” – powiedziałem, patrząc na krzywe żaluzje w jego oknie – „rozważ to jeszcze raz”.
Siedzieliśmy na jego zapadającej się kanapie, popijając kawę z niedopasowanych kubków. Były przerwy, które kiedyś wypełniały krótkie, luźne pogawędki. Teraz były wypełnione rzeczami, których jeszcze nie byliśmy gotowi powiedzieć.
W pewnym momencie odchrząknął.
„Czy kiedykolwiek czułaś się winna?” – zapytał.
„Po co?” zapytałem.
„Za… wszystko” – powiedział, machając ręką. „Za to, że ich wydaliście. Za… dopuszczenie do tego. Za to, że nie powstrzymaliście tego wcześniej”.
Prawda była taka, że tak. Czułem się winny. Poczucie winy jest uparte i irracjonalne i głęboko wnika w każdego, kto został wychowany w przekonaniu, że jego zadaniem jest dbanie o komfort innych.
Ale zaczęłam też rozumieć, że poczucie winy nie zawsze oznacza, że zrobiłam coś złego. Czasami to po prostu odruch wynikający z całego życia naginania się do cudzych potrzeb.
„Jestem smutny” – powiedziałem. „Jestem zły. Czuję ulgę. Ale winny?” – pomyślałem. „Mniej niż kiedyś. Bo nie kazałem im kłamać. Nie kazałem im używać twojego imienia. Nie kazałem ci siedzieć przy tym stole i patrzeć, jak ktoś mnie krzywdzi, tylko po to, żebyś nie robił zamieszania”.
Wzdrygnął się, jakbym go uderzył. Prawie przeprosiłem. Prawie.
„Przepraszam” – powiedział cicho. „Za tamtą noc. Za… wszystkie noce, które ją poprzedziły”.
„Wiem” – powiedziałem. „Ale nie możesz zamiatać tego pod dywan tylko dlatego, że przepraszasz. Oboje musimy się nad tym chwilę zastanowić”.
Skinął głową, a jego oczy były wilgotne.
„Czy kiedykolwiek żałowałaś, że podjęłaś tę decyzję?” – zapytał.
Pomyślałem o wersji mojego życia, w której tego nie zrobiłem. Gdzie siedziałem z opuszczoną głową i zamkniętymi ustami, patrząc, jak wspinają się po drabinie zbudowanej na plecach innych ludzi, z imieniem mojego syna przyspawanym do boku.
„Chciałbym, żeby to nigdy nie było konieczne” – powiedziałem. „Chciałbym, żeby twój ojciec nie odszedł. Chciałbym, żebyś nigdy nie spotkał ludzi, którzy widzieli w tobie narzędzie. Życzę sobie wielu rzeczy. Ale czy żałuję, że tego nie zrobiłem?” Pokręciłem głową. „Nie. Bo i tak by spadli. Przynajmniej w ten sposób masz szansę się spod tego wydostać”.
Siedzieliśmy tam w milczeniu, w milczeniu, które nie wymaga natychmiastowych odpowiedzi.
Życie toczyło się swoim upartym, zwyczajnym torem.