Uniosłam brew, zaskoczona zuchwałością jego prośby. „Jeden błąd, Robercie? Czekałeś na okazję, żeby mnie zniszczyć, żeby rozkoszować się moją rzekomą porażką. Chciałeś, żebym się rozpadła, uznana za nic niewartą w oczach świata i twoich. No cóż, gratulacje, twoje życzenie się spełniło. Ale teraz czas, żebym i ja spełnił swoje”.
Głos po drugiej stronie linii, spokojny i autorytatywny, przerwał krótką ciszę. „Rozumiem, pani Daniels. Proszę uznać sprawę za załatwioną. Robert zostanie natychmiast zwolniony z obowiązków, a dokumenty będą gotowe do pani podpisu do jutra”.
Skinęłam głową, choć Helen mnie nie widziała. „Dziękuję, Helen. Doceniam twoją sprawność.”
Zakończyłem rozmowę, starannie chowając telefon z powrotem do kieszeni. Tymczasem Robert zdawał się postarzał o dekadę w ciągu zaledwie kilku minut, jego niegdyś pewna siebie postawa opadła, jakby pod ciężarem własnego upadku.
„Anno” – zaczął ponownie, wyciągając rękę, jakby chciał dotknąć jakiejś delikatnej cząstki naszej wspólnej historii. „Pomyśl o tym, co robisz. Jak to będzie wyglądać w oczach innych? Jak to wpłynie na nas?”
To było naprawdę fascynujące, jak działał jego umysł – jak szybko jego uwaga skupiła się na postrzeganiu publicznym, na reputacji. To właśnie ta cecha, ta obsesja na punkcie wyglądu, kiedyś nas do siebie zbliżyła. Byliśmy wpływową parą, dwiema ambitnymi duszami w harmonii, ale gdzieś po drodze nasze drogi się rozeszły.