„Mam dość bycia jedyną osobą, która boi się zdenerwować ludzi” – powiedziałem. „Skoro potrafią bezceremonialnie pokrzyżować moje plany, poradzą sobie z małą niespodzianką”.
Leżąc tej nocy w łóżku i wpatrując się w sufit, nasunęło mi się kolejne pytanie. Takie, które, jak wiedziałem, zrozumie wielu widzów. Ile razy trzeba się podpalić, żeby ogrzać wszystkich wokół, zanim w końcu odejdzie się od pudełka zapałek? Nie znałem jeszcze pełnej odpowiedzi, ale wiedziałem, że już nie będę się palił.
Wigilia nadeszła szybciej, niż się spodziewałam. Po raz pierwszy, zamiast budzić się długą listą instrukcji dotyczących przekąsek i drzemek, obudził mnie budzik i cichy szum kółek walizki czekającej pod drzwiami. Mój lot był o 10:00. Mama nadal myślała, że będę u niej do południa. Zaparzyłam kawę, wzięłam prysznic i ubrałam się w najbardziej nieświąteczny strój, jaki miałam, tylko po to, żeby przypomnieć sobie, że to moje święta, a nie ich.
Zanim sięgnęłam po kluczyki, otworzyłam jeszcze raz grupowy czat rodzinny. Nowe wiadomości piętrzyły się przez całą noc. Zdjęcia niedopakowanych prezentów, siostra narzekająca na brokat wszędzie, brat marudzący o zakupach na ostatnią chwilę. W międzyczasie mama napisała: „Jessica będzie tu jutro, żeby zabrać dzieci, żebyśmy mogli wszystko skończyć. Dzięki Bogu za nią. Nie wiem, co byśmy bez niej zrobili”. Słowa te sprawiły, że zacisnęłam szczękę, ale jednocześnie wzmocniły moją determinację.
Otworzyłam nowy prywatny czat z mamą. Trzęsły mi się palce, ale pisałam dalej. Chciałam wam przypomnieć, że nigdy nie zgodziłam się zaopiekować dziećmi w tym roku. Będę poza miastem na święta. Życzę wam wszystkim wspaniałych świąt, ale nie będę niańczyć. Wpatrywałam się w wiadomość przez dłuższą chwilę, a potem nacisnęłam „wyślij”, zanim zdążyłam się od tego odwieść.
Niemal natychmiast pojawiły się kropki do pisania. Poza miastem napisała: „O czym ty mówisz? Wiedziałeś, że na ciebie liczyliśmy. Nie możesz teraz tak po prostu zmienić zdania”. Ogarnął mnie dziwny spokój. Zrobiłem zrzut ekranu potwierdzenia lotu, wraz z datą i miejscem docelowym, a potem szybko sfotografowałem spakowaną walizkę przy drzwiach i wiszący na niej kapelusz plażowy.
Nie zmieniam zdania. Odpisałam. Mówiłam ci już kilka tygodni temu, że mam plany. Po prostu tym razem ich nie odwołam. Żadnych emotikonów, żadnych przeprosin.
Zapadła długa cisza. Potem znów posypały się wiadomości. Jesteś samolubny. Niszczysz święta. Wiesz, że twoja siostra i brat nie dadzą rady sami poradzić sobie z piątką dzieci. Każde oskarżenie napływało, ale zamiast wsiąknąć, odbijało się jak deszcz od szyby. Może niektórzy słuchacze powiedzieliby, że powinienem był powiedzieć im wcześniej. Powinienem był ostrzec ich wyraźniej. Ale jak ostrzegać ludzi, którzy tak naprawdę nigdy nie słuchają, jeśli nie przynosi im to korzyści?
Wyciszyłam telefon, wzięłam walizkę i wyszłam za drzwi.
Na lotnisku panował świąteczny chaos, ale tym razem nie miałam poczucia, że to chaos, który muszę ogarnąć. Oddałam bagaż, przeszłam przez kontrolę bezpieczeństwa i usiadłam przy bramce ze słuchawkami na uszach. Cichy szmer komunikatów mieszał się z biciem mojego serca. Pół godziny przed wejściem na pokład poddałam się i sprawdziłam telefon. Czat grupowy eksplodował. Chwila, co masz na myśli mówiąc, że Jessica nie przyjedzie? Mamo, myślałam, że mówiłaś, że obiecała. Mówiłaś, że nie ma nic przeciwko. Potem zaczęło wyskakiwać moje imię. Jess, mówisz serio? Powiedz, że to żart.
Wzięłam głęboki oddech i napisałam jedną wiadomość na czacie grupowym, zamiast odpowiadać każdemu indywidualnie. Nie jestem typową niańką. Kocham was wszystkich, ale nie zamierzam spędzać każdych świąt opiekując się piątką dzieci, podczas gdy wszyscy inni mają wolne. Powiedziałam mamie, że mam inne plany. Wyjeżdżam z miasta. Będziesz musiała coś wymyślić. Kliknęłam „Wyślij” i patrzyłam, jak małe powiadomienia o przeczytaniu wiadomości piętrzą się jedna po drugiej.
Przez całą minutę nikt nie odpowiadał. W końcu odebrała mama, ale nie na czacie grupowym. Zadzwoniła. Odczekałem jeden, drugi, trzeci sygnał, zanim odebrałem. W tle słyszałem hałas, dźwięk papieru do pakowania i ryk komiksów, a także krzyk co najmniej jednego dziecka.
„Jak mogłeś mi to zrobić?” – zapytała, ignorując powitanie. „Wszyscy przyjdą dziś wieczorem. Dzieci już tu są. Twoja siostra i brat mają rezerwację na kolację. Wiesz, ile mam pracy? Nie mogę zajmować się tymi wszystkimi dziećmi i jednocześnie być gospodarzem”.
„Powinieneś był o tym pomyśleć, zanim zaplanowałeś wszystko wokół mnie bez mojej zgody” – powiedziałem cicho. „Mówiłem ci, że mam wyjazd. Wolałeś mnie nie słuchać”.
„Ta podróż jest ważniejsza od twojej rodziny” – warknęła.
„Ta podróż jest ważniejsza niż to, że ktoś nas lekceważy” – odpowiedziałem.
Zapadła chwila oszołomionej ciszy. W tle dziecko wołało o sok. Inne zaczęło płakać. Ktoś coś przewrócił.
„To nie może się dziać” – wyszeptała, bardziej do siebie niż do mnie. „Mówiłam wszystkim, że tu będziesz”.
„W tym tkwi problem” – powiedziałem. „Powiedziałeś wszystkim, co zrobię, nawet mnie o to nie pytając”.
Nazwali moją wiadomość na czacie grupowym dramatem. Powiedzieli, że ich zaskoczyłem. Ale po raz pierwszy nie było moim zadaniem łagodzenie sytuacji, wkraczanie i ratowanie wszystkich przed konsekwencjami ich własnych planów.
Kiedy wywołano moją grupę wejściową, wstałam, potoczyłam walizkę w stronę bramki i wypowiedziałam słowa, których przez lata bałam się wypowiedzieć.
„Mam nadzieję, że wszyscy będziecie mieli wspaniałe święta” – powiedziałem jej. „Ale w tym roku będziecie musieli sobie poradzić beze mnie”.
Rozłączyłem się zanim zdążyła odpowiedzieć.
Kiedy wsiadłam do samolotu, ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłam na ekranie, było nowe zdjęcie, które pojawiło się kilka minut później na czacie rodzinnym, wysłane przez moją siostrę. Pięcioro dzieci w niedopasowanych piżamach, jedno płaczące, drugie umazane ciastem. W tle moja mama z dłonią na ustach i szeroko otwartymi oczami. Nawet przez rozmazane ujęcie niemal słyszałam jej westchnienie.
„Co? To nie może się dziać.”