„To powodzenia” – powiedział ktoś. „To znaczy, że Doris też wkrótce wyjdzie za mąż!”
Doris uśmiechnęła się zmieszana, przyciskając bukiet do siebie. Róże były ciężkie, ciasno przewiązane satynową wstążką. Ich zapach był intensywny i niemal duszący.
Podniosła wzrok na platformę i spojrzała w oczy córki.
Simone spojrzała na nią, jakby rozpaczliwie chciała coś powiedzieć – coś ważnego, pilnego. Jej usta poruszały się bezgłośnie, a Doris niemal odczytała słowo „Mamo…”.
Ale wtedy Preston obrócił Simone w swoją stronę, znów ją pocałował i chwila przeminęła.
Doris stała z bukietem w dłoniach, niepewna, co z nim zrobić. Zapach róż zaczynał przyprawiać ją o ból głowy.
Próbowała je poprawić, zmieniając chwyt, układając łodygi wygodniej. Wtedy zauważyła coś białego między ciasno ułożonymi kwiatami.
Spomiędzy łodyg wystawał kawałek papieru.
To pewnie liścik od kwiaciarni, pomyślała Doris. Albo może krótkie życzenie od druhen.
Ostrożnie ścisnęła krawędź i pociągnęła.
W jej dłoń wsunął się dwukrotnie złożony kawałek papieru do drukarki, lekko pognieciony.
Doris rozłożyła książkę.
I zamarł.
Litery były nierówne i drżące, jakby ktoś je pisał w pośpiechu – albo ze strachu. Tylko cztery słowa. Ale uderzyły Doris z taką siłą, że poczuła, jakby grunt usunął się jej spod stóp.
Mamo, ratuj mnie.
Pismo należało do Simone.
Doris rozpoznałaby to wszędzie – te same zaokrąglone litery, ten sam kąt, który pamiętała ze szkolnych zeszytów i kartek urodzinowych. Tylko teraz litery były krzywe, a pociągnięcia piórem nierówne. Pod koniec frazy atrament lekko rozlał się, jakby spadła tam kropla wody – albo łza.
Doris podniosła wzrok i rozejrzała się po pokoju.
Goście nadal świętowali. Zespół grał lekki jazzowy kawałek. Kelnerzy krążyli z tacami pełnymi kanapek. Nikt nie zwracał na nią uwagi.
Po prostu zwykła matka panny młodej trzymająca bukiet.
Dotknięte, prawdopodobnie.
Doris ścisnęła kartkę w pięści i przycisnęła dłoń do piersi, chowając papier w fałdach sukienki. Serce waliło jej tak głośno, że była pewna, że ktoś musi je usłyszeć. W uszach jej dzwoniło, a w ustach zaschło.
Spojrzała w stronę platformy, na której Simone i Preston pozowali teraz fotografowi. Simone miała ten sam uśmiech na twarzy.
Ale teraz za tym uśmiechem Doris dostrzegła cichy krzyk.
Uratuj mnie.
Co to znaczyło? Ocalić ją przed czym? Przed kim?
Od przystojnego, zamożnego pana młodego w drogim smokingu, który właśnie obejmował ją ramieniem? Od całej tej luksusowej bajki, którą wszyscy wokół podziwiali, fotografowali i publikowali na Instagramie z podpisami o #celach i #błogosławieństwach?
Doris próbowała zebrać myśli. Panika nic by nie dała. Musiała pomyśleć, działać – ale jak?
Czy powinna podejść do Simone na miejscu, na oczach wszystkich gości i rodziny Sturgisów, złapać jej córkę za rękę i wyciągnąć ją na zewnątrz?
Wyobraziła sobie tę scenę – wchodzenie po schodach na peron, krzyczenie, że ślub się skończył, oznajmianie, że jej córka właśnie z nią wychodzi. Skandal, horror, publiczna hańba. Goście z zapartym tchem, telefony uniesione w górę. Rodzice Prestona dzwoniący do ochrony. A sam Preston?
Pamiętała, jak mocno ściskał talię Simone podczas tańca. Jak zdawał się śledzić każdy jej ruch.
On po prostu nie pozwolił jej odejść.
Potrzebowała planu.
Potrzebowała pomocy.
Doris rozejrzała się po stolikach i dostrzegła przyjaciółki Simone – Kendrę i Sierrę – siedzące razem z inną koleżanką ze studiów, drobną kobietą o ciemnych włosach o imieniu Aubrey. Cała czwórka była blisko od pierwszego roku na Uniwersytecie Północnego Teksasu. Jeśli ktokolwiek mógł im pomóc, to właśnie one.
Doris szybko podeszła do ich stolika, ściskając bukiet tak mocno, że łodygi wbiły się w jej dłoń.
W jej głowie zrodził się szalony, ryzykowny plan. To było szaleństwo. Ale nie widziała innego wyjścia.
Wsunęła się na puste krzesło obok Kendry i pochyliła się.
„Potrzebuję twojej pomocy. Natychmiast” – powiedziała cicho, starając się nie drżeć w głosie.
Kendra, pogodna młoda kobieta o okrągłych policzkach i burzy rudych loków, odwróciła się w jej stronę. Była najbliższą przyjaciółką Simone od najdłuższego czasu i znała ją na wylot.
„Pani Jones, czy coś się stało?” – zapytała Kendra, a w jej głosie słychać było drżenie niepokoju.
„Simone jest w niebezpieczeństwie” – powiedziała stanowczo Doris, patrząc jej prosto w oczy. „Nie mogę wszystkiego wyjaśnić, ale muszę ją stąd wydostać. I potrzebuję twojej pomocy”.
Sierra, wysoka blondynka o przenikliwym spojrzeniu, nachyliła się bliżej. Aubrey, drobna i ciemnowłosa, spojrzała na Doris z niepokojem.
„Mówisz poważnie?” – wyszeptała Sierra. „W tej chwili? W trakcie ślubu?”
„Szczególnie w trakcie ślubu” – odpowiedziała Doris.
Sięgnęła do torebki, wyjęła długopis, wzięła ze stołu papierową serwetkę i szybko napisała kilka słów.
Za 5 minut idź do Simone. Powiedz jej, że pilnie jej potrzebujesz. Nie zostawiaj jej samej ani na chwilę.
Przesunęła serwetkę w stronę Kendry. Dziewczynka przeczytała ją i zbladła.
„O mój Boże” – wyszeptała Kendra. „Czy to przez Prestona?”
„Wyjaśnię ci później. Zrobisz to?”
Kendra zawahała się tylko przez chwilę, po czym zdecydowanie skinęła głową.
„Oczywiście, że tak. Simone jest moją najlepszą przyjaciółką.”
Doris wzięła jeszcze dwie serwetki i napisała na nich krótkie instrukcje dla Sierry i Aubrey.
Sierra miała podejść z drugiej strony, wspomnieć o jakiejś wymyślonej tradycji i nalegać, by Simone odeszła z druhnami, żeby przebrać lub poprawić suknię. Aubrey miała działać jako przykrywka, w razie potrzeby odwracając uwagę Prestona lub jego rodziców.
Dziewczęta w milczeniu czytały swoje serwetki i wymieniały szybkie spojrzenia. Doris obserwowała, jak ich twarze zmieniają wyraz – od zaskoczenia do narastającego zrozumienia, a potem od zrozumienia do twardniejącej determinacji.
„Czy zauważyłeś coś niepokojącego?” zapytała cicho Doris.
Sierra powoli skinęła głową.
„Zmieniła się przez ostatnie kilka miesięcy” – powiedziała Sierra. „Wycofała się. Kiedyś widywałyśmy się co tydzień, po prostu spędzając czas w Dallas – brunch, zakupy, wieczory filmowe. Potem zaczęła odwoływać spotkania, mówiąc, że jest zajęta. A kiedy już się spotykałyśmy, bez przerwy sprawdzała telefon, podskakiwała za każdym razem, gdy dzwonił”.
Zatrzymała się.
„Po prostu myślałam, że się zakochała” – przyznała Sierra. „Wiesz, ludzie na początku zachowują się dziwnie. Myślałam, że to po prostu… efekt nowego związku”.
„Widziałam siniaka” – powiedziała nagle Aubrey, dotykając własnego ramienia. „Trzy tygodnie temu, kiedy kupowałyśmy buty na ślub w NorthPark Mall. Przymierzała sukienkę i ramiączko się zsunęło. Widziałam ślad na jej ramieniu. Powiedziała, że uderzyła w drzwi, ale siniak był… dziwny. Jak kształt palców. Jakby ktoś ją mocno chwycił”.
Żołądek Doris się ścisnął. Palce.
Więc zaczęło się już wtedy. Może wcześniej.
A ona — jej matka — nic nie widziała.
„Próbowałam kiedyś z nią porozmawiać” – dodała Kendra, nerwowo obracając brzeg serwetki. „Zapytałam wprost: »Simone, naprawdę jesteś szczęśliwa? Może to za szybko. Może powinnaś poczekać«. Spojrzała na mnie przestraszona i powiedziała: »Kendra, wszystko w porządku. Po prostu się denerwuję. Przecież to ślub, wiesz«. Ale wiedziałam, że kłamie. Nadal nic nie zrobiłam. Bałam się wtrącić. Pomyślałam: »A co, jeśli się mylę? A co, jeśli oni naprawdę są szczęśliwi?«”.
„Przestańcie się obwiniać” – powiedziała ostro Doris. „Nie ma teraz na to czasu. Naprawimy to”. Spojrzała każdemu z nich w oczy. „Jesteście gotowi?”
Wszystkie trzy dziewczyny skinęły głowami.
„W takim razie słuchaj uważnie.”
Wzięła głęboki oddech.
„Za pięć minut, Kendra, pójdziesz do Simone. Powiedz jej, że musisz spełnić jakąś ważną tradycję, że panna młoda potrzebuje chwili samotności z przyjaciółkami, żeby pomyśleć życzenie. Improwizuj, jeśli trzeba. Najważniejsze, żeby odciągnąć ją od Prestona. Sierra, jeśli nie pozwoli jej odejść, natychmiast ją poprzyj. Powiedz, że to obowiązkowy element programu, jakaś południowa tradycja ślubna, o której organizatorka tajemniczo zapomniała. Preston nie będzie chciał wyjść na gościa, który psuje tradycje na oczach gości swoich rodziców. Aubrey, odwróć uwagę jego rodziców – zadaj im pytanie, wspomnij o krewnym, cokolwiek. Odwróć ich uwagę od Simone.”
Wydechnęła.
„Musisz ją stąd zabrać na co najmniej kilka minut” – dokończyła Doris. „Potem się tym zajmę. Mam plan”.
Nie była pewna, czy plan się powiedzie. Czuła jedynie desperacką, płomienną chęć wyrwania córki z tego namiotu, z tej posiadłości i z dala od tych ludzi.
Spojrzała na peron.
Preston trzymał Simone za rękę, rozmawiając ze starszym mężczyzną w drogim garniturze – kimś, kto wyglądał, jakby przyleciał z Nowego Jorku lub Chicago specjalnie na to wydarzenie. Simone stała obok niego w milczeniu, ze spuszczonym wzrokiem, niczym piękna lalka w gablocie.
Pięć minut minęło boleśnie powoli.
Doris stała przy jednym z masztów namiotu, odliczając sekundy i ściskając bukiet tak mocno, że bolały ją kostki. W drugiej pięści wciąż zaciskała liścik.
Na koniec Kendra odsunęła krzesło, wyprostowała sukienkę, wzięła głęboki oddech i ruszyła w stronę peronu.
Doris obserwowała każdy krok.
Kendra podeszła do Simone, przytuliła ją i powiedziała coś radosnym, pogodnym tonem. Preston odwrócił się do nich, z twarzą starannie neutralną, ale oczami zimnymi.
Kendra mówiła dalej, ożywiając gestykulację. Simone skinęła głową, a potem powiedziała coś do Prestona. Jego usta się zacisnęły. Doris zobaczyła, jak jego usta układają się w słowo „nie”.
Wtedy Sierra podeszła i wsunęła rękę pod ramię Simone z drugiej strony, promieniejąc.
Dwóch przyjaciół przeciwko jednemu panu młodemu.
Preston był wyraźnie zirytowany. Zacisnął palce na dłoni Simone, aż Doris zobaczyła, jak napinają mu się ścięgna w nadgarstku. Jednak niektórzy goście zaczęli spoglądać w ich stronę.
Nie mógł zrobić sceny.
Nie w obecności dwustu świadków.
Powoli i widocznie rozluźnił palce.
Simone uwolniła rękę. Z przyjaciółkami obejmującymi ją z obu stron, zeszła z platformy. Razem, we trójkę, skierowały się ku krawędzi namiotu.
Preston zrobił krok, jakby chciał pójść za nim.
Ale Aubrey podbiegła do niego, szybko mówiąc i wskazując na stolik jego rodziców, jej małe dłonie poruszały się niespokojnie.
Preston odwrócił się zirytowany.
W tym momencie Simone i jej przyjaciele zniknęli za jedną z białych kolumn namiotu.
Doris odetchnęła z ulgą, co wydawało się możliwe po raz pierwszy od kilku minut.
Pierwsza faza zadziałała.
Poruszała się szybko, omijając stoły i kiwając głową roztargnionym ruchem do każdego, kto próbował z nią rozmawiać.
Wyszła z namiotu na chłodniejsze wieczorne powietrze.
Znalezienie ich nie zajęło dużo czasu. Na samym końcu zadbanego ogrodu, niedaleko małej kamiennej fontanny, oświetlonej delikatnym światłem, Simone siedziała na niskim brzegu, a jej biała sukienka rozlewała się wokół niej niczym kałuża. Kendra, Sierra i Aubrey stały w pobliżu.
„Simone, co się dzieje?” – pytała Kendra napiętym głosem. „Twoja mama mówiła, że jesteś w niebezpieczeństwie. To prawda?”
Simone nie odpowiedziała. Siedziała, obejmując się ramionami, zesztywniała. W świetle latarni Doris zobaczyła, że jej córka drży.
„Simone” – powiedziała cicho Doris, podchodząc bliżej.
Przyklękła przed córką i delikatnie wzięła jej zimne dłonie.