Pobiegliśmy przez podwórko w kierunku niskiego muru oddzielającego naszą posesję od bocznej uliczki. Sarah podskoczyła. Poszedłem za nią, krzywiąc się z bólu, gdy moja kostka zadrżała przy lądowaniu.
„Dokąd idziemy?” – wysapała Sarah.
W naszej okolicy była brama i wartownia, ale ochrona była słaba. Gdyby Richard pierwszy dopadł strażników, sprzedałby im historyjkę o swojej niezrównoważonej żonie, która uciekła z nieletnim dzieckiem.
„Tędy” – powiedziałem, wskazując na szpaler drzew prowadzący do zalesionego pasa. „Przejedziemy go i wyjdziemy przez wejście dla obsługi”.
Pobiegliśmy do lasu. Za nami trzasnęły drzwi. Głosy się podniosły. Richard już zamienił naszą ucieczkę w publiczne widowisko. Słyszałem go w myślach, jak wyraża troskę: Moja żona źle się czuje. Ma epizody. Proszę, pomóżcie mi ją znaleźć.
Odmówiłem bycia złoczyńcą w jego historii.
Gdy weszliśmy głębiej między drzewa, Sarah wyciągnęła telefon.
„Zdjęcia” – powiedziałem. „Masz je?”
Skinęła głową i pokazała mi zdjęcia: mała bursztynowa buteleczka, bez etykiety, ukryta w szufladzie biurka Richarda. Wyglądała zwyczajnie. Łatwo ją przeoczyć. Łatwo zaprzeczyć.
„To nie wszystko” – szepnęła, przesuwając palcem po ekranie ponownie.
Na kolejnym zdjęciu widniała kartka papieru z nieomylnym pismem Richarda. Lista. Godziny. Notatki.
10:30 przybycie gości. 11:45 podanie herbaty. Efekty widoczne po 15–20 minutach. Wyglądaj na zaniepokojonego. Wezwij karetkę o 12:10. Za późno.
Zrobiło mi się niedobrze.
To nie był tylko plan. To był harmonogram. Moja śmierć była zorganizowana jak spotkanie.
„O mój Boże” – wyszeptałam. „On naprawdę miał to dzisiaj zrobić”.
Głosy rozbrzmiewały w lesie. Szukali.
„Chodź” – powiedziałem, pociągając Sarę do przodu. „Bramka serwisowa musi być blisko”.
Zbiegliśmy ze ścieżki, lawirując między gałęziami i zaroślami. Kostka pulsowała mi przy każdym kroku, ale strach to silny środek znieczulający. W końcu zobaczyliśmy, jak pracownicy małej, metalowej bramy pracują.
„Zamknięte” – powiedziałem, pchając bezskutecznie.
Oczy Sary rozszerzyły się. „Twoja karta dostępu do sieci. Przesuń ją”.
Drżącymi rękami przeszukałam torebkę, wyciągnęłam kartę i przeciągnęłam ją. Zapaliło się zielone światło. Bramka otworzyła się z kliknięciem.
Wymknęliśmy się na wąską, cichą uliczkę za osiedlem, daleko od głównego wejścia. Proste domy. Kilka małych sklepików. Nikogo na zewnątrz. Sobotnia cisza, jakby świat nie wiedział, co dzieje się w mojej piersi.
„Dokąd idziemy?” zapytała Sarah, ściskając moją dłoń.
Nie mogliśmy pójść do znajomych. To były pierwsze miejsca, które Richard sprawdził.
„Weźmiemy taksówkę do Crest View Mall” – postanowiłem. „Zajęty, anonimowy. Potem możemy pomyśleć i pojechać na komisariat”.
Znaleźliśmy taksówkę na większej alei. Kierowca wpatrywał się w nas – dwie dyszące kobiety, w pogniecionych ubraniach i przerażonych twarzach – ale nie zadał żadnych pytań, kiedy podałem mu cel podróży.
Na tylnym siedzeniu Sarah oparła głowę na moim ramieniu i drżała.
„Wszystko w porządku?” zapytałem, głaszcząc ją po włosach.
„Boję się” – wyszeptała. „A co, jeśli nas znajdzie?”
„Nie zrobi tego” – powiedziałem z większą pewnością siebie, niż czułem. „Pójdziemy na policję. Z tym, co macie, oni nas ochronią”.
W centrum handlowym wybraliśmy kawiarnię na drugim piętrze – wystarczająco ruchliwą, by wtopić się w tłum, i wystarczająco cichą, by usiąść. Zamówiliśmy gorącą czekoladę i usiedliśmy w narożnym stoliku, który wydawał się nieco ukryty.
Sięgnąłem po telefon, żeby zadzwonić na policję i zobaczyłem dziesiątki nieodebranych połączeń i wiadomości od Richarda.
Ostatni SMS brzmiał: Helen, proszę, wróć do domu. Bardzo się martwię o ciebie i Sarah. Jeśli chodzi o naszą wczorajszą kłótnię, możemy porozmawiać. Nie rób niczego impulsywnego. Kocham cię.
Wróciły mi mdłości, gęste i gorzkie. Budował swoją historię, składał „dowody” na to, że jestem niestabilna i irracjonalna, wymyślał argumenty, które nigdy się nie sprawdziły.
Dostałam kolejną wiadomość: Zadzwoniłam na policję. Szukają cię. Też się martwią. Proszę, Helen, pomyśl o Sarze.
Krew mi zmroziła krew w żyłach.
Nie zgłosił policji jako podejrzany. Zgłosił ją jako zaniepokojony mąż emocjonalnie niestabilnej kobiety.
„To wszystko komplikuje” – mruknąłem.
Oczy Sary rozszerzyły się. „Co robimy?”
Potrzebowaliśmy kogoś, kto by nam uwierzył. Kogoś, kto mógłby stanąć między nami a starannie wypolerowanymi kłamstwami Richarda.
„Dzwonię do Franceski Navarro” – powiedziałem.
Francesca była koleżanką ze studiów, teraz prawnikiem karnym. Nie rozmawiałyśmy często, ale utrzymywałyśmy kontakt. Jeśli ktokolwiek mógł nas przez to przeprowadzić, to właśnie ona.
Odebrała po drugim dzwonku.
„Francesca, tu Helen” – powiedziałam drżącym głosem. „Potrzebuję pomocy”.
Przez dwadzieścia minut opowiedziałem jej wszystko – notatkę Sary, podsłuchaną rozmowę, zdjęcia, chronologię wydarzeń, naszą ucieczkę. Francesca zadawała dociekliwe pytania, gromadząc szczegóły niczym amunicję.
„Gdzie teraz jesteś?” zapytała.
„Centrum handlowe Crest View” – powiedziałem. „Kawiarnia na drugim piętrze”.
„Zostań tam” – rozkazała. „Już idę. Nie rozmawiaj z policją, dopóki nie przyjdę”.
Poczułem tak wielką ulgę, że niemal się rozpłakałem.
Czekając, Sarah i ja siedzieliśmy w napiętym milczeniu, obserwując drzwi za każdym razem, gdy się otwierały. Każdy wchodzący mężczyzna przyprawiał mnie o szybsze bicie serca.
„Skąd wiedziałaś?” – zapytałem Sarę, trzymając ją za ręce. „Skąd go podejrzewałaś jeszcze przed tym telefonem?”
Sarah spuściła wzrok. „Przez jakiś czas mu nie ufałam” – przyznała. „Drobne rzeczy. Sposób, w jaki na ciebie patrzył, kiedy myślał, że nikt nie patrzy – zimny. Wyrachowany. I to, jak się zdenerwował, kiedy wspomniałaś o pieniądzach ze sprzedaży mieszkania”.
Ścisnęło mnie w gardle. Ile znaków zignorowałem, tak bardzo pragnąc uwierzyć w życie, które zbudowałem?
„Kiedyś” – powiedziała Sarah – „słyszałam go przez telefon, jak mówił, że plan trwa dłużej niż zakładano. Myślałam, że to kwestia pracy. Po wczorajszym wieczorze wszystko nabrało sensu”.
„Czemu nie powiedziałeś mi wcześniej?” – wyszeptałam.
„Bo nie byłam pewna” – powiedziała cicho. „A ty wydawałaś się szczęśliwa, mamo. Po tym wszystkim z tatą, nie chciałam psuć ci szczęścia przez coś, co mogło mi chodzić po głowie… aż do wczoraj”.
Łzy spływały mi po twarzy. Moja nastoletnia córka chroniła mnie, kiedy ja powinnam była chronić ją.
„Przepraszam” – wyszeptałem, ściskając jej dłonie. „Przepraszam, że tego nie widziałem”.
„To nie twoja wina” – powiedziała Sarah, znów spokojna. „Oszukał wszystkich. Był w tym dobry”.
Mój telefon zawibrował, informując o kolejnej wiadomości od Richarda.
Policja znalazła krew w pokoju Sary. Helen, co zrobiłaś? Proszę, powiedz mi, że wszystko w porządku.
Pokazałem Sarze. Jej twarz zbladła.
„Krew? W moim pokoju nie było krwi.”
„Podrzuca dowody” – powiedziałam, a strach narastał. „Próbuje sprawić wrażenie, że cię skrzywdziłem. Albo coś gorszego”.
Zanim Sarah zdążyła się odezwać, zauważyłem dwóch umundurowanych policjantów wchodzących do kawiarni i rozglądających się po pomieszczeniu.
„Mamo” – szepnęła Sarah.
„Zachowaj spokój” – powiedziałem jej. „Nic złego nie zrobiliśmy. Porozmawiamy ostrożnie”.
Podeszli do naszego stolika.
„Pani Helen Mendoza?” zapytał starszy.
„Tak” – powiedziałem.
„Twój mąż martwi się o ciebie i twoją córkę” – powiedział. „Zgłosił, że wyszłaś z domu w stanie odmiennego stanu psychicznego i że możesz narażać nieletnią na niebezpieczeństwo”.
Sarah nie mogła tego powstrzymać. „To kłamstwo. Mój ojczym próbuje nas zabić. Mam dowód”.
Oficerowie wymienili sceptyczne spojrzenia.
„To bardzo poważne oskarżenie” – powiedział ostrożnie starszy z nich.
„Mamy dowody” – upierałem się. „Moja córka sfotografowała nieoznakowaną butelkę ukrytą w jego biurze i chronologię opisującą, jak i kiedy planował mnie dziś otruć”.
Młodszy funkcjonariusz wystąpił naprzód. „Proszę pani, pani mąż powiedział nam, że może pani mieć problemy psychologiczne. Powiedział, że miała pani już takie epizody”.
Wściekłość mnie spaliła. Richard ułożył tor idealnie.
„To absurd” – warknęłam, starając się opanować głos. „Nigdy nie miałam epizodów. On kłamie, bo odkryliśmy jego plan”.
Sarah uniosła telefon. „Patrz” – powiedziała, pokazując zdjęcia. „To jest butelka. To oś czasu”.
Policjanci przyjrzeli się zdjęciom. Starszy z nich zmarszczył brwi.
„Wygląda na zwykłą butelkę” – powiedział. „A ten dokument mógłby być dowolną notatką. Nigdzie nie jest napisane wprost, że to spisek mający na celu morderstwo”.
Rozpacz sięgała zenitu. Nie traktowali nas poważnie.
„Nie rozumiesz” – powiedziałem. „Izolował nas. Kontrolował pieniądze. Odkryliśmy, że jest bankrutem i przelewa pieniądze na tajne konta…”
„Mamo” – przerwała mi Sarah, wpatrując się w wejście. „Francesca”.
Odwróciłem się i zobaczyłem ją kroczącą przez kawiarnię, jakby była właścicielką całego lokalu. Wysoka, opanowana, w granatowej marynarce nawet w sobotę, z oczami wpatrzonymi w nas ze spokojem, który dawał się we znaki niczym tlen.
„Helen” – powiedziała, podchodząc do naszego stolika i od razu odczytując nastroje panujące na sali. „Widzę, że policja już przyjechała”.
„Kim pani jest?” zapytał starszy oficer.
„Francesca Navarro” – odpowiedziała, podając wizytówkę. „Adwokat karny. Reprezentuję panią Helen Mendozę i jej córkę”.
Atmosfera się zmieniła. Funkcjonariusze natychmiast się zreorganizowali.
„Panie mecenasie” – powiedział starszy funkcjonariusz – „otrzymaliśmy zgłoszenie od pana Richarda Mendozy, który twierdzi, że jego żona jest niezrównoważona psychicznie i może stanowić zagrożenie dla nieletniego”.
„Rozumiem” – powiedziała Francesca niemal z sympatią. „I oczywiście wziąłeś pod uwagę, że pan Mendoza może wysuwać fałszywe oskarżenia, by ukryć własne zbrodnie”.
Ich milczenie było wymowne.
„Czy masz nakaz aresztowania moich klientów?” – zapytała Francesca wprost.
„Nie” – przyznał funkcjonariusz. „Badamy zgłoszenie zaginięcia osoby na podstawie relacji pana Mendozy”.
„Jak widać, nikt nie zaginął” – odpowiedziała Francesca. „Moi klienci są bezpieczni, z dala od realnego zagrożenia”.
„Mąż wspomniał o krwi znalezionej w pokoju nieletniej” – powiedział młodszy policjant, zerkając na Sarę.
„To niedorzeczne” – powiedziała Sarah napiętym głosem. „Nie było krwi. On ją podrzuca”.
„Chciałbym sprawdzić, czy z nieletnim wszystko w porządku” – nalegał funkcjonariusz.
„Oczywiście, że nic jej nie jest” – powiedziała Francesca. „I jest teraz pod moją ochroną prawną. Sugeruję, żebyś wrócił na komisariat i przygotował się na kontr-skargi: usiłowanie zabójstwa, manipulowanie dowodami i złożenie fałszywego zawiadomienia na policję przeciwko panu Richardowi Mendozie”.
Policjanci wyglądali na zaniepokojonych, ale nie kontynuowali akcji.
„Będziesz chciał, żeby pan przyszedł na komisariat i złożył zeznania” – powiedział w końcu starszy funkcjonariusz.
„Oczywiście” – odpowiedziała Francesca. „Będziemy tam za godzinę. A teraz, proszę wybaczyć, potrzebujemy prywatności”.
Odsunęli się. Francesca nachyliła się i powiedziała cicho.
„Helen, jest gorzej, niż sobie wyobrażałam” – powiedziała. „Richard zareagował szybko. Zbiera dowody, żeby przedstawić cię jako niezrównoważoną psychicznie”.
„Co robimy?” zapytałam, czując, jak strach powraca.
„Potrzebujemy bardziej konkretnych dowodów” – powiedziała. „Zdjęcia to początek, ale potrzebujemy butelki i analizy laboratoryjnej. Potrzebujemy również dowodów na jego ruchy finansowe”.
„Ale jak?” zapytała Sarah.
„Nie wracamy” – powiedziała Francesca. „Wnoszę o natychmiastowy nakaz przeszukania. W grę wchodzi drobny incydent; to ogranicza szybkość, z jaką możemy działać. Ale musisz być silna. Richard będzie grał nieczysto. Wykorzysta wszystko – kłótnie, stres, chwile emocji – żeby cię przedstawić jako niezrównoważoną”.
Mój telefon znowu zawibrował. Nowa wiadomość od Richarda.
Helen, policja cię znalazła? Idę zaraz do centrum handlowego. Proszę, nie rób niczego impulsywnego.
Wzrok Franceski wyostrzył się, gdy to zobaczyła.
„Idzie” – powiedziała, wstając. „Wychodzimy. Już.”
„Dokąd?” zapytałem, chwytając rzeczy Sary.
„Na komisariat” – powiedziała Francesca. „Najbezpieczniejsze miejsce. Tam niczego nie będzie próbował, a my musimy złożyć wniosek, zanim dotrze”.
Wyszliśmy szybko, omijając główne wejście, i wsiedliśmy do samochodu Franceski – dyskretnej czarnej limuzyny. Podczas jazdy Sarah trzymała mnie za rękę z uściskiem, który dawał poczucie kotwicy.
Na komisariacie Francesca zaprowadziła nas prosto do biura Komendanta Riosa, mężczyzny w średnim wieku, który powitał ją z profesjonalną poufałością. Francesca wyjaśniła nam sytuację z kliniczną precyzją. Sarah pokazała zdjęcia. Komendant przyjrzał się im uważniej niż funkcjonariusze w centrum handlowym.
„Potrzebujemy czegoś więcej niż zdjęć” – powiedział w końcu. „Potrzebujemy butelki. Potrzebujemy toksykologii. Konkretnych dowodów”.
„Dlatego proszę o nakaz przeszukania” – odpowiedziała Francesca, przesuwając przygotowane dokumenty po jego biurku. „Uważamy, że pan Mendoza celowo podrzuca dowody”.
Przy wejściu na komisariat rozległ się szmer. Przez szybę zobaczyłem Richarda wchodzącego z tymi samymi policjantami, co z centrum handlowego. Jego twarz była idealną maską niepokoju i ulgi.
„Helen—Sarah” – zawołał, próbując wejść do biura, ale zatrzymał go funkcjonariusz.
Dowódca Rios oceniająco patrzył to na Richarda, to na nas.